czwartek, 13 października 2011

I po wczasach..

     To były wczasy.. Zaczęliśmy od Wrocławia jak już wspomniałam poniżej. Najbardziej podobał mi się rynek i fontanna "Zdrój". Kolorowe kamienice urzekły mnie na dobre i mogę tam wrócić choćby dziś. To wspaniałe miejsce na spacery, zakończone pysznym karmelowym piwkiem (mniam) :) Swój urok mają też krasnale, które można spotkać niemal wszędzie. Prócz rynku udało nam się zwiedzić Aqua park i wspaniałe zoo - dzieciaki były pod wrażeniem, zwłaszcza Ania, która marzyła o tym żeby zobaczyć żyrafę :) W krakowskim zoo, które odwiedziliśmy dwa miesiące wcześniej niestety żyraf nie było.

Adaś dzielnie znosił zwiedzanie w wózku ale jemu najbardziej podobał się żubr a dlaczego to możecie się domyśleć ;)

Na koniec dnia zobaczyliśmy przepiękną multimedialną Fontannę Wrocławską przy Hali Stulecia. Jest to jedna z największych w Europie. Nam udało się załapać na pokaz przy muzyce klasycznej (Raid Walkirii z opery "Die Walkre"-Richarda Wagnera). Przeżycia niesamowite. Ale jak wiadomo wszystko co dobre szybko się kończy.. W poniedziałek rano ruszyliśmy do Władysławowa. Podróż minęła całkiem fajnie, dzieciaki trochę spały, trochę bawiły się. Na wieczór dotarliśmy na miejsce zmęczeni ale szczęśliwi. Apartament super, sama miejscowość urocza więc czego chcieć więcej?
  W pierwszy dzień poszliśmy na długi spacer w poszukiwaniu wejścia na plażę nr 12. Niestety tak owego nie znaleźliśmy ale dotarliśmy na 9-tkę ( fajne zejście dla wózków wyłożone kostką brukową do samej plaży). Dzieciaki zachwycone, my z resztą również. Pogoda o jakiej nawet nie marzyliśmy biorąc pod uwagę przełom września i października (20 stopni i słońce), gdyby nie wiatr można byłoby spokojnie wejść do wody. Po południu wybraliśmy się na Hel. To cudowne gdy jedziesz drogą mając w koło mnóstwo zieleni a spośród drzew wyłania się piękny widok na morze. Gdy dotarliśmy na miejsce zrobiliśmy sobie spacer na sam cypel Helu. Zaskoczyła nas bardzo czysta plaża i drobniuteńki piasek. Adaś oczywiście uciekał do morza.. Z cypelka podjechaliśmy melexem do punktu widokowego a potem już do latarni morskiej którą zwiedziła Ania z tatą (niestety z Adasiem nas nie wpuszczono). To był ostatni punkt na Helu jaki zwiedziliśmy. Z Adaśkiem to nie jest proste gdyż szybko mu się nudzi siedzenie w wózku dlatego wróciliśmy do pensjonatu.

    Drugiego dnia postanowiliśmy pojechać do Gdyni. Licząc się z tym, że pogoda może się popsuć postanowiliśmy więc  wykorzystać ją maksymalnie. Dotarliśmy do pięknego portu przy którym cumowały dwa statki. Złapaliśmy w biegu zapiekankę i popłynęliśmy jednym z nich po Porcie Gdyńskim. Rejs trwał ok godziny i bardzo nam się podobał. Przewodnik opowiadał historię Gdyni ale znudzony Adaś nie dał mamie posłuchać. Na szczęście tacie udało się co nie co nagrać.


    Trzeciego dnia przed południem dotarli do nas Jarosze :) Zrobiło się weselej. Cały dzień spędziliśmy we Władysławowie na plaży i w rynku. Zrobiliśmy nawet kilka fotek przy Aleji Gwiazd Sportu.
    Czwarty dzień również poswięciliśmy na zwiedzanie Chłapowa i Władysławowa.
    Piątego dnia wybyliśmy do Galerii w Rumii w poszukiwaniu czapki dla młodego i polara dla Ani (wiatr dawał się we znaki). W drodze powrotnej zajrzęliśmy do Pucka. Weszliśmy na molo i krótki spacer po parku, tego dnia wiał bardzo zimny wiatr więc uciekliśmy szybko do pensjonatu.

  Kolejny dzień spędziliśmy na miejscu. Oczywiście był spacer na plażę i budowanie zamku z piasku a wieczorem kolacja rocznicowa (to już 6 lat małżeństwa). Przygotowałam krewetki smażone na masełku z czosnkiem, wypiliśmy po lampce dobrego, różowego winka.
   Siódmy dzień był chyba najciekawszy z wszystkich. Wybraliśmy się do Sopotu. Byliśmy pod ogromnym wrażeniem.. Cudowne miasteczko z ciekawą architekturą krajobrazu. Na początek postanowiliśmy pójść na molo. Później już spacerowaliśmy ulicą Monte Cassino przy której stoi słynny Krzywy Domek. W międzyczasie chwilka na przebranie młodego i bieg do Rossmana po kolejnego pampersa gdyż Adaśko postanowił pobić rekord zużytych pampersów w ciągu tego dnia ;) Gdy mamuśka szukała Rossmana dzieci w najlepsze biegały po placu za gołębiami.

Po kolejnej porcji "zapachów" Adaśka poszliśmy do knajpki na obiad. Golonka męża okazała się spieczona ale za to mój łosoś po neapolitańsku zapiekany serem mozzarellą i suszonymi pomidorami podany z bazyliowym tagliatelle i sałatką smakował bosko!! I tym miłym akcentem zakończyliśmy zwiedzanie Sopotu.Na koniec baba z gps-a źle nas pokierowała w kierunku Chłapowa i pozwiedzaliśmy więcej niż było w planie ;) ale na poprawę humoru w drodze powrotnej zatrzymaliśmy się w Mc Donald's na Mc Flurry z lionem i sosem czekoladowym (pychota).
  Ósmego dnia ruszyliśmy przed południem do Wejherowa. Spacerowaliśmy wąskimi uliczkami prowadzącymi do rynku i dotarliśmy do pięknego parku i świetnego placu zabaw gdzie spędziliśmy większość czasu z dziećmi (im też się coś należało). Wracając wstąpiliśmy do Miechowa zobaczyć Groty Miechowskie.Na koniec popołudnia poszliśmy na spacer do portu we Władysławowie gdzie totalnie nas wywiało.

  Ostatni dzień spędziliśmy już w Chłapowie. Od rana pakowanie i myśli wokół drogi powrotnej (cała noc jazdy przed nami). Skoczyliśmy jeszcze na pyszne lody przy Morskiej i bardzo krótki spacer po porcie gdyż zaczął padać deszcz.
  Podsumowaując nasze rodzinne wakacje było cudownie. Dzieci miały w pensjonacie salę zabaw z tv. Co dzień przed kolacją bawili się w niej do znudzenia. Poza tym lodów i gofrów nie brakowało :) Pogoda dopisała przez cały urlop.  Mam nadzieję że za rok uda nam się znowu gdzieś wyjechać..
  P.s. Wczoraj dostaliśmy cudowną pamiątkę z Komendy Straży Miejskiej w Wejherowie (fotkę z fotoradaru za przekroczenie prędkości o całe 18km/h) PADŁAM!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz